Do Projektu iAutomatyka dołączyli:

https://iautomatyka.pl/wp-content/uploads/2018/10/konkurs2.jpg

Jak wygląda praca automatyka? Historia skromnym okiem pisana

autor: Tomasz.

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Piętnaście minut wstydu i mam go – dyplom ukończenia studiów Automatyka i Robotyka. Pomyślałem – super, extra, teraz rozpocznę świetlaną karierę w branży, o której nie mam zbyt dużego pojęcia. Wystarczyło tylko znaleźć pracę w zawodzie za godziwą stawkę… I tu rozpoczęły się pierwsze i nie ostatnie problemy. Był rok 2011 i nie było wtedy jeszcze takiego boomu na zatrudnianie automatyków, szczególnie bez doświadczenia. Wysłałem około 50 CV i w sumie bez żadnego odzewu. W końcu udało się załapać do pierwszej pracy w firmie produkcyjnej jako automatyk. Jednak po 3 miesiącach skręcania regałów stwierdziłem, że to chyba nie tak powinno wyglądać. Następnie dostałem pracę przy rozbudowie bazy danych jednego z programów do projektowania instalacji AKPiA. W końcu jakiś progres to był. Aż nareszcie udało mi się załapać do firmy integratorskiej zajmującej się automatyką na stanowisko Młodszy Asystent Projektanta. Brzmiało dumnie.

Pierwszą robotą jaką dostałem było składanie szafy, do której dokumentacja powstała w locie i to nieco wolniej niż szafa. Efekt? Tylko jedna pomyłka polegająca na włożeniu w zacisk przewodu bez ściągnięcia izolacji. Na szczęście udało się to wyłapać przed wyjazdem szafy na obiekt. Dalej przyszedł czas na zrobienie swojego pierwszego w życiu projektu elektrycznego. Przyszedł szef, rzucił na biurko garść lampek i przekaźników i wytłumaczył jak to ma działać. Ruszyłem do tej nierównej walki. Przeciwnik był trudny, jedna strona dokumentacji do stworzenia w mękach i bólach – był to jakiś prosty układ ze stykologią. Dokumentację zrobiłem. Zleciłem montaż skrzynki. W końcu nadeszła ta wielka chwila załączenia napięcia i sprawdzenia, czy wszystko działa. Owszem, zadziałało. Raz, bardzo jasno i głośno. Jakiś kretyn projektant zaprojektował lampki na 24 VDC do podłączenia na 230 VAC. No cóż, więcej takiego błędu już nie popełniłem.


Czas leciał, doświadczenia wpadało. Z firmy odeszło dwóch kolegów ze sporym doświadczeniem. Po jednym dostałem biurko, a po drugim rozpoczęty projekt w Turcji. Do zrobienia była dokumentacja, nieco bardziej złożona niż opisana powyżej i sparametryzowanie napędów i ich komunikacja z PLC. Z pomocą bardziej doświadczonego kolegi (pozdrawiam Jarek!!) udało się to ogarnąć, więc przyszedł czas na wyjazd. Walizki spakowane. Można lecieć. Było nas „aż” dwóch, więc całość musieliśmy ogarnąć sami. Montaż, napędy, sterownik i technologię co by klient był zadowolony. Udało się, oczywiście ja raczej bardziej ogarnąłem montaż, ale całość wyszła na tyle dobrze, że klient polecił nas dalej. Pierwszy sukces.

Minął kolejny rok i do firmy przyszło zapytanie o wypożyczenie dwóch projektantów na projekt do Rosji. Jakimś dziwnym trafem padło na mnie i kolegę, którego ściągnąłem do firmy. Jeszcze na lotnisku w Polsce zadzwonił telefon z informacją, że w Rosji czeka już na mnie mandat za przyjazd do pracy na wizę turystyczną. Ano klientowi się spieszyło, a na wizę pracowniczą trzeba było długo czekać. Także delegację rozpocząłem od wizyty na komisariacie policji i tłumaczenia się czemu tu jestem, co będę robił i kiedy zapłacę 2000 rubli mandatu… Sam projekt polegał na przenoszeniu całkiem sporej maszyny z Norwegii do Rosji. Było tam kilka niejasności i właśnie do ich wyjaśnienia byłem potrzebny z kolegą. Cała dostępna dokumentacja była albo po norwesku, albo po rosyjsku. Nie znam żadnego z tych języków. Na szczęście na obiekcie pracowało dużo Polaków, więc nie było problemu z barierą językową. No, może poza nielicznymi sytuacjami, kiedy lokalsi postanawiali się również włączyć do projektu. Dodam tylko, że kiedy siedziałem w kwietniu w Rosji, w mieścinie, gdzie poza fabryką nic więcej nie było i czekałem aż lód na rzece puści, to wspomniany wcześniej Jarek akurat był na delegacji w Australii i w wolnym czasie (owszem, nie było go dużo ale jednak) oglądał boksujące się kangury. W Rosji kangurów nie było. Był za to wielki las i niedźwiedzie. Na szczęście żadnego nie spotkałem.

Po kilku latach udanej współpracy postanowiłem z bólem serca rozstać się z moją pierwszą poważną firmą (wspominam ich do dziś bardzo miło) i ruszyć na podbój świata. Wybór padł na kraj herbatą i mlekiem płynący. Po dość krótkich poszukiwaniach i 15 minutowej rozmowie na skypie dostałem pracę w centralnej Anglii jako Automation Engineer w małej firmie specjalizującej się w automatyce do hartowni. Pierwszy projekt to poprawki po poprzedniku. Klient odesłał szafę bo coś było z nią nie tak. Tyle dostałem informacji na wstępie. Ok, upiększyłem ją (dodałem opisy aparatów i listew), usunąłem zwarcie i poprawiłem kilka innych „drobiazgów”. Ale przed wyjazdem na uruchomienie spotkała mnie miła niespodzianka. Zostałem wysłany na szkolenie do siedziby firmy w USA. W sumie najlepsze szkolenie w moim życiu. Dwa dni teorii i nauki o tym co firma ma w swojej ofercie oraz dwa dni spędzone z ich automatykiem. Zwłaszcza ta druga część mnie cieszyła, bo do uruchomienia był piec próżniowy, a ja nie miałem o tym bladego pojęcia. Szkolenie minęło, przyszła pora na powrót i kontynuację projektu. Montaż przebiegł sprawnie. Dalej już tak różowo nie było. Podczas I/O testów braki z wiedzy o technologii i jedno moje niedopatrzenie na początku spowodowały, że do wymiany były mocowania śrub kulowych od mechanizmu windy i stycznik od wentylatora. Okazało się, że jak piec jest bez ciśnienia to wentylator nie powinien być uruchamiany. Dowiedziałem się o tym w momencie, kiedy w szafie zrobiło się jasno i ciepło. Wentylator był po prostu przyssany i w momencie próby startu szarpał całkiem sporo prądu… Pierwsze śliwki robaczywki… Na szczęście szef uległ moim namowom i ściągnął technologa. W końcu na horyzoncie pojawiła się osoba, która była w stanie mi powiedzieć coś więcej na temat tego pieca niż to, że jakoś to powinno działać. Technolog Mike tłumaczył, a ja klepałem w sterowniku. Wyszło na tyle dobrze, że klient od razu poprosił o poprawki na innym piecu. Wszyscy z UR zaczęli mnie rozpoznawać i nawet pokusili o zwracanie się do mnie używając pełnej wersji mojego imienia. Mimo koszmarnego dla nich „sz”. Kolejny sukces.

W Anglii spędziłem kilkanaście miesięcy i powiem szczerze, że nigdy w swojej karierze nie poczułem się tak doceniony. I nie chodzi tu wcale o ciut więcej eciu peciu, a o przysłowiowe poklepanie po ramieniu i słowa „Good job”.

Zatęskniło mi się jednak za piękną Polską. Akurat w jednej z lokalnych fabryk poszukiwali robotyka. A że w pierwszej z opisywanych prac miałem trochę do czynienia z robotami to stwierdziłem, że spróbuję. Udało się. Młodszy Inżynier Robotyki. Ponownie brzmiało to dumnie. Pomysł na to stanowisko był taki, że z racji na małą ilość ludzi do pracy będziemy wspomagali tych co zostali robotami kolaboracyjnymi. Wyboru marki dokonano przed moją kadencją, więc zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Nawet nie najgorzej mi to szło, poza problemami związanymi z korpo tokiem myślenia. Np. robienie chwytaków z tego, co się wyciągnie ze złomu. Trochę błysku kątówką i voila! No cóż. Nie zawsze działało to idealnie. Nie mniej muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe doświadczenie. Dane mi było integrowanie robota z systemem wizyjnym 3D. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem i trochę jestem z siebie dumny, zwłaszcza, że pomagałem jeszcze producentowi systemu usuwać błędy wieku dziecięcego. Problemem okazały się też same roboty kolaboracyjne i ich legalizacja, ale to już jest temat na inny artykuł.

Podsumowując, nie ma pracy idealnej. Czy w małej firmie, czy w korporacji zawsze są jakieś problemy nietechniczne, z którymi trzeba sobie radzić. Praca w branży nie należy do najłatwiejszych. Trzeba znać się na wielu rzeczach. Raz jesteś napędowcem, raz programistą, raz projektantem, raz monterem. Wymaga wielu poświęceń, jak np. wyjazdy w delegacje o różnych porach dnia i nocy, lub w weekendy i święta. W sumie nie raz rozważałem przebranżowienie np na IT, bo praca w ciepłym biurze i pewnie za lepsze pieniądze to przyjemna wizja. Ale mimo wszystko to uczucie kiedy oprowadzam młodszego kolegę po fabryce i pokazuje mu maszyny które uruchamiałem, lub modernizowałem wynagradza mi te kilka niedogodności.

Artykuł został nagrodzony w Konkursie iAutomatyka w edycji Październik 2018
Nagrodę  Elegancki powerbank o pojemności 8000 mAh dostarcza firma WAGOWięcej o konkursie: https://iautomatyka.pl/konkurs-iautomatyka/

 



Utworzono: / Kategoria: ,

Reklama

Newsletter

Zapisz się i jako pierwszy otrzymuj nowości!



PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ



NAJNOWSZE PUBLIKACJE OD UŻYTKOWNIKÓW I FIRM

Reklama



POLECANE FIRMY I PRODUKTY
  • Wyświetlacz słupkowy ITP15 jest kompaktowym wskaźnikiem procesowym, który wizualizuje analogowy sygnał wejściowy w zakresie od 0 do 100% z 10 słupkami po 10%. Sygnałem wejściowym może być liniowy sygnał napięciowy 0 (2) -10 V lub sygnał prą...
  • Czym jest PRRT? PRRT oznacza Power Remote Reset Technology, opatentowaną funkcję, którą posiadają wybrane switche przemysłowe PoE i media konwertery firmy Antaira. Prezentowana funkcja umożliwia łatwe zresetowanie zasilanego urządzenia w zd...
  • Proficy Operations Hub produkcji GE Vernova (uprzednio GE Digital) jest wszechstronnym klientem webowym, agregującym i wizualizującym dane z różnych źródeł, dzięki czemu może stanowić jedno źródło wiarygodnej wiedzy o produkcji. Umożliwia b...
  • Drukarka i aplikator owijek Wraptor A6500r™ A6500. Automatyzuje proces identyfikacji przewodów i kabli. Wraptor automatycznie drukuje i nakłada etykiety samolaminujących w pięć sekund a tym samym zwiększa wydajność produkcji i oszczę...
  • Systemy RFID są ekonomiczne, uniwersalne i zapewniają niezawodność procesów, np. w intralogistyce. Zadania związane z identyfikacją stały się teraz łatwiejsze, szczególnie gdy potrzebna jest duża liczba punktów identyfikacji, dzięki  głowic...
  • Zaprojektowane, aby zwiększyć wydajność Sterowniki FX5U/FX5UC zapewniają rodzinie FX wyższą wydajność oraz dodają nowe cechy, które wyznaczają standardy w klasie kompaktowych sterowników PLC. Pozwala to użytkownikom na tworzenie bardziej zł...